Maduraj – nasz pierwszy przystanek w podróży po Indiach

In Indie by Oli2 Comments

Powoli zbliżamy się do końca naszej podróży poślubnej. I choć ostatnie tygodnie na Sri Lance upłynęły nam na błogim lenistwie, niespiesznym zwiedzaniu oraz licznych kulinarnych ucztach, to bardzo nie mogliśmy doczekać się Indii. Ja byłem pewien obaw, bo wciąż dobrze pamiętam mój pierwszy pobyt w tym kraju i początkowe problemy z przystosowaniem się do nowej rzeczywistości. Z drugiej strony już od ośmiu miesięcy oswajamy świat, mieliśmy wiele przygód, to i Indie nie powinny być nam straszne. Lot z Kolombo kupiliśmy do Maduraj, jednego z większych miast w Tamilnadu.
Maduaj, Świątynia Minakszi

Wieża zachodnia Świątyni Minakszi w Maduraj

Na lotnisku szybka odprawa. Celnik zadaje kilka standardowych pytań: na jak długo, czy mamy bilety powrotne, gdzie zamierzamy nocować w Maduraj? W samolocie z Colombo byliśmy jedynymi Europejczykami, prawdopodobnie też jedynymi osobami, które nie posiadają indyjskiego paszportu, bowiem nikt poza nami nie wypełniał karteczki wjazdowej dla obcokrajowców.

Znajdujemy bankomat i pierwsza niespodzianka: w Indiach wprowadzono nowe banknoty i monety. Jednym z gorszych wspomnień, która posiadam z 2013 roku była konieczność sprawdzania, czy pieniądze, które wydają mi w sklepach czy knajpach nie są zbyt wytarte bądź porwane. A teraz są nowiutkie, niemalże pachnące drukarnią i posiadające nowoczesne zabezpieczenia. Z wyglądu wiele się nie różnią, bo również przedstawiają Mahatmę Gandhiego na awersie. Z obiegu wycofano tylko wyższe nominały starszych banknotów, zaś tych niższych nikt dokładnie nie sprawdza, więc jeden stresogenny czynnik odpadł.

Indie bez planu?

Już od kilku miesięcy zakładaliśmy, że dotrzemy do Indii. I choć kraj ten nie znajdował się w naszym pierwotnym planie podróży, to niektórzy nam go wywróżyli. W jaki sposób? Podczas naszego wesela (każdego, bo było ich całe trzy) goście mogli zamówić sobie pocztówkę z wybranego kraju, który zamierzamy odwiedzić. Dwie osoby wpisały Indie. Dziękujemy, to także dzięki Wam (albo przez Was) tutaj jesteśmy.

Maduraj

Ktoś, kto nigdy nie był w Indiach spyta na pewno: czy tutaj serio krowy chodzą po ulicach?

Już w Laosie zauważyliśmy, że im mniej planujemy, czytamy o miejscach, które zamierzamy odwiedzić oraz, przede wszystkim, mniej wymagamy od innych, tym przyjemniej przebiega nam podróż. I chcemy, żeby tak wyglądał ostatni etap naszej przygody. W Maduraj byłem już kilka lat wcześniej, więc bez problemu dotarliśmy do centralnej części miasta i znaleźliśmy tani hotel (ceny hoteli nieznacznie wzrosły przez ostatnich kilka lat).

Bez Internetu, bez przewodnika?

Mobilny internet znacznie ułatwia podróżowanie, ale powoduje też, że sporo czasu spędzamy (no dobra, głównie ja spędzam) z głową wpatrzoną w ekran smartfona. Na bieżąco staramy się dodawać instastory (na naszym szalenie pozytywnym koncie na Instagramie), sprawdzamy powiadomienia i używamy telefonu do poszukiwania knajp, sprawdzania cen biletów i tak dalej. Okazało się, że w Indiach, aby kupić lokalną kartę SIM (czyli aby móc korzystać z mobilnego internetu) potrzeba dwa dokumenty ze zdjęciem (mam tylko paszporty, Patrycja ma ze sobą prawo jazdy, ale na stare nazwisko, więc też lipa) i do tego jeszcze jakieś referencje. Cóż, w Indonezji, Malezji czy Tajlandii radziliśmy sobie bez, to i tutaj damy radę.

Maduraj

A ten pan ma własnego barana

Chcieliśmy za to kupić przewodnik. W całym Maduraj, a odwiedziliśmy wszystkie księgarnie w centrum, nie udało nam się dostać nic od Lonely Planet. Nabyliśmy indyjski przewodnik po Indiach Południowych z 2011 roku, który kosztował nas całe 7 złotych. Raczej po to, aby mieć mapę i ogólny pogląd, jakie miasto znajduje się w którym stanie. Jest on napisany po angielsku, ale opisy są krótkie i lakoniczne. Jak się jednak dwa dni później okazało, jego zakup to był strzał w dziesiątkę.

Maduraj

To smutny baran. Ma przebity róg oraz ogranicza go łańcuch.

Maduraj – wielki zachwyt na początek

W Maduraj znajduje się ogromna świątynia Minakszi, jeden z największych zespołów świątynnych w całych Indiach. Wewnątrz nie można robić zdjęć, zaś przed wejściem czekała na nas szczegółowa kontrola. W oddzielnym punkcie należy zostawić telefony komórkowe, potem trzeba oddać buty i wszelkie torby oraz plecaki. Dodatkowo musiałem wypożyczyć chustę, aby zakryć kolana (jedyne długie spodnie, które miałem zostawiłem w czerwcu w Wietnamie). Za niemal wszystkie usługi przechowalnicze trzeba zapłacić (10 rupii za telefon, 2 rupię za bagaż, 40 rupii za chustę, zostawienie butów gratis), ale WARTO.

Maduraj, Świątynia Minakszi

Maduraj, Świątynia Minakszi

Robi wrażenie, prawda? Świątynia ma cztery wieże (gopury), które wznoszące się nad czterema bramami. Tutaj widać tylko jedną z nich.

W środku zobaczyć można dziesiątki figur rozmaitych bóstw oraz Hindusów, którzy się do nich modlą. Składają ofiary Minakszi, czyli patronce rodziny, symbolizującej kobiecą opiekuńczość.

Wierni robią przysiady z dłońmi skrzyżowanymi na piersi albo kładą się na brzuchu i wykonują gesty rękoma, które przypominają styl kraulowy. Dostrzegliśmy też styl „na rakietę”: z dłońmi wysoko uniesionymi ku górze. Nie będę zgrywał znawcy, uwierzcie na słowo, że wygląda to kosmicznie i robi wrażenie. Opis mój może być niedokładny, bo oczywiście, choć pokusa jest duża, staramy się nie gapić zbyt długo na ludzi oddających cześć Bogom. Zresztą do centralnej części świątyni wstęp mają tylko obywatele Indii. Po blisko dwóch godzinach spaceru po Minakszi wyszliśmy znów na miasto (choć ze smutkiem opuszczaliśmy zacienione i przyjazne wnętrze świątyni).

Maduraj: wizyta na bazarze

Drugą część dnia spędziliśmy kręcąc się po gwarnych ulicach Maduraj. Zawitaliśmy też na bazar znajdujący się w pobliżu wschodniej bramy świątyni Minakszi. Nie planowaliśmy wielkich zakupów, ale wyszliśmy obładowani. Ja dałem się namówić na uszycie długich spodni (aby co chwila nie wypożyczać chust do osłonięcia nóg), zaś Patrycja uzupełniła zapas kosmetyków. Do tego kupiliśmy sobie dwie poszewki na poduszkę, już do Polski. To przypomniało nam znów, że powrót do kraju się zbliża. Smutki postanowiliśmy zagryźć masalą dosą oraz zapić herbatą z ogromną ilością cukru.

Maduraj

Ciężko było zdecydować się na kolor materiału, ale żona pomogła 🙂

Maduraj

Krawiec podczas szycia moich nowych gaci

Maduraj; masala dosa

A to już nasza kolacja: masala dosa oraz chutney, sambar i curry

Maduraj i co dalej?

Obecnie jesteśmy już w Kerali, w miasteczku Munnar. Dookoła na wzgórzach plantacje herbaty, temperatura w dzień nie przekracza 25 stopni, zaś wieczorem trzeba włożyć długie spodnie oraz bluzę. Dziś zdobywaliśmy górskie szczyty, jutro zapewne podjedziemy tuk tukiem na jeden z wyższych punktów widokowych, aby podziwiać malowniczą okolicę. Indie powitały nas najlepiej jak się da. Ogarnęła nas wielka euforia i szczerze żałujemy, że bilety do domu już kupione. A dziś w naszym hostelu trafiliśmy na półkę z napisem: wymiana książek, gdzie za zgodą właściciela oddaliśmy nasz indyjski przewodnik z 2011 w zamian za Lonely Planet z 2017. Dobra zmiana! Do przeczytania!

Munnar

Pozdrawiamy z Munnar!

Subscribe
Powiadom o
guest

2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Ludwika
Ludwika
5 lat temu

Czytuję z radością, dzieki za garśc wiedzy 🙂

Michał
Michał
5 lat temu

Na mnie i mojej żonie Minakszi również zrobiło wrażenie. Warto też wejść na dach jednego z okolicznych domów by popodziwiać widok świątyni z góry.

Z kartą SIM to rzeczywiście komedia. Za mnie poręczał taksówkarz który obwoził nas po Agrze 🙂

Pozdrawiam