Nanning, autostop w Chinach i pierwsze wrażenia z Państwa Środka

In Chiny by Oli2 Comments

Udało się! Jesteśmy w Nanning, mieście położonym na południu Chin. Dotarliśmy tam z granicy wietnamskiej autostopem, bardzo szybko i sprawnie. Dodatkowo nasi kierowcy zaprosili nas na kolację, a potem odwieźli na miejsce noclegu. Sporo przygód jak na pierwszy dzień w nowym państwie.
Nanning

Znajdźcie niepasujący element.

Do Nanning pojechaliśmy właściwie tylko dlatego, że jest dość blisko (niecałe 200 kilometrów) granicy z Wietnamem i dotarcie tam w ciągu paru godzin było realne. Nie rezerwowaliśmy noclegów, nie planowaliśmy nic konkretnego. Na granicy celnikom wietnamskim nie pasowało, że mamy elektroniczną wizę (czyli w samym paszporcie jej nie mamy), zaś chińskim nieco przeszkadzało zdjęcie, które mam w paszporcie (w końcu jestem na nim 10 lat młodszy). W końcu jedni nas wypuścili, drudzy wpuścili i byliśmy w Chinach. Można powiedzieć, że znowu, ale kilka godzin w Pekinie, podczas przesiadki przy locie do Australii, ciężko traktować poważnie.

granica w Mong Cai

Na granicy wietnamsko-chińskiej.

Nasz pomysł na Chiny

W Chinach chcemy możliwie dużo zobaczyć. Głównie cudów natury i zabytkowych miast. Mamy przygotowaną listę miejsc, w które postaramy się dotrzeć. Trzymajcie kciuki, bo nie będzie łatwo. W Kambodży czy Wietnamie czasem decydowaliśmy się na dłuższy odpoczynek (na przykład na Wyspie Króliczej), ale tutaj nie ma przebacz. Tylko 30 dni, ogromne odległości, trzeba jak najlepiej wykorzystać czas. Planujemy przemieszczać się autostopem, aby przy okazji poznawać Chińczyków. Jak zdążyliśmy zaobserwować jest tutaj świetna sieć autostrad, więc liczymy, że szybko i możliwie bezpłatnie będziemy pokonywali spore odległości. Znów mamy nasz namiot, więc pewnie czasem prześpimy się na dziko, aby redukować koszta noclegu.

Autostop do Nanning

Po przekroczeniu granicy skierowaliśmy się do bankomatu. Pierwsza, miła informacja: nie pobrano żadnej prowizji. Wypłacamy pieniądze na start i ruszamy w kierunku wylotówki. Po pięciu kilometrach marszu jesteśmy na miejscu. Spoceni, zmęczeni, ale szczęśliwi. Zaczyna się chińska przygoda. Patrycja zaczęła kaligrafować chińskie znaki na kartonie, zaś mi udało się w tym czasie zatrzymać kilka samochodów. Sprawdziło się nasze stare przysłowie i ten trzeci zabrał nas do Nanning. A propos przysłów, kojarzycie taki frazes, że „jak mówi stare chińskie przysłowie, to coś tam…”? Nasi dobroczyńcy dwa razy podczas podróży wspominali, że „mają w Chinach takie powiedzenie…” Dowiedzieliśmy się między innymi, że jeśli chcemy być bogaci, to najpierw musimy wybudować drogę. Był to komentarz do rozwijającej się w południowych Chinach sieci autostrad.

granica w Mong Cai

Łysy jedzie do Czajny!

Wszystko super, ale jak wy się z tymi Chińczykami dogadujecie? Na migi albo za pomocą translatora. Chińczycy, których przez te dwa dni spotkaliśmy dzielą się na dwie grupy: chcą się dogadać albo nie chcą. Ci pierwsi sięgają po telefon i włączają translatora (mają taki super chiński program, który rejestruje mowę i dobrze tłumaczy). Ci drudzy uciekają przed nami i machają rękami, że nie chcą nawet spojrzeć w ekran naszej komórki. W Nanning przez cały dzień nie widzieliśmy nikogo białego, zaś ludzie potykali się i wpadali na siebie, bowiem wpatrywali się w nas, póki nie zniknęliśmy z horyzontu.

Wspólna kolacja

Nasi kierowcy nie znali angielskiego, ale postanowili zaprosić nas na kolację do restauracji. Welcome to China! Wcześniej, jeszcze z drogi, zadzwonili do koleżanki, z którą zamieniłem parę zdań po angielsku, potem jednak wątek spotkania z nią upadł. Sporą frajdę sprawiło nam ustalanie menu za pomocą translatora. Kuchnia w Chinach bogata jest w warzywa i tofu, ale są one dodatkiem do dań mięsnych. Wyjaśniliśmy, czego nie lubimy i w końcu stanęło, że najlepiej iść do restauracji z hot potem. Kelner przynosi zamówione składniki, stawia garnek na gazie, zaś klienci sami wrzucają je wedle uznania do gotującej wody. Nie przeszkadzało nam, że do jednej kadzi z chilli wpadały mięsne klopsy i kawałki tofu. I tak czuliśmy głównie ostre papryczki chilli. W drugiej części garnka (metalowa przegródka oddzielała  wywar chilli od warzywnego bulionu) gotowaliśmy grzyby oraz boczek. Każdy łowił to, na co miał ochotę. Popijaliśmy piwem i mrożoną herbatą. Królowie życia. Po kolacji nasi nowi znajomi odwieźli nas pod wskazany przez nas adres.

Nanning

Razem z kierowcą, naszym rozmówcą i jego dziewczyną na kolacji w Nanning

Nanning: poszukiwania noclegu i wizyta na komendzie

Miało pójść z górki, właśnie zaczynał się mecz Szwecja-Anglia, zaś właścicielka hotelu mówiła ładnie po angielsku. „Szybko, bo zaczęli grać, jestem za Anglią, lecimy się zameldować na komendzie i wracamy na mecz”. Okazało się jednak, że panowie policjanci nie chcieli się zgodzić, abyśmy mieszkali w tanim hotelu. Rzekomo z powodów bezpieczeństwa obcokrajowcy powinni mieszkać w hotelach z gwiazdkami, kilkukrotnie droższych niż te tylko dla Chińczyków. Powiedziałem, że skoro tak, to czeka nas noc w namiocie. Nie wiem, czy nasza gospodyni przetłumaczyła te słowa mundurowym, ale od razu po wyjściu z komisariatu zaczęła gdzieś dzwonić. I udało się, znalazła dla nas tańszy nocleg (taniej niż u niej, za 70 juanów za noc) u swojego bratanka w hotelu. Znaleźliśmy się po drugiej stronie gwarnej ulicy, podobno tam nie ma już obowiązku meldowania turystów. Średnio rozumiemy tę zasadę, ale to Chiny, pewnie wielu rzeczy jeszcze nie zrozumiemy. Jutro ruszamy dalej stopem! Trzymajcie kciuki.

Subscribe
Powiadom o
guest

2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Ludwika
Ludwika
5 lat temu

Powodzenia , duuuzo zwiedzania – będę z ciekawoscia czekała

filpac
filpac
5 lat temu

Chiny, Chiny, Chiny – ach, to Wy! Marzenie…