Życie w drodze

In podróż poślubna by Oli3 Comments

Urlop, wczasy czy tradycyjnie rozumiana podróż poślubna to czas, kiedy z całych sił staramy się nie zaprzątać sobie głowy sprawami życia codziennego. Odkładamy na potem kwestie związane z domowym budżetem, pracą i relacjami towarzyskimi. Nic im przecież nie zaszkodzą dwa tygodnie naszej nieobecności. A co, jeśli podróż trwa tak długo, że staje się codziennością? Wtedy zaczyna się życie w drodze ze wszystkimi swoimi plusami i minusami.  W każdym nowym miejscu, do którego przyjeżdżamy szukamy sklepów, knajpek, miejsc, które, choćby na tych parę dni, staną się „naszymi”. Zawieramy nowe znajomości i pielęgnujemy te dotychczasowe. Jak wygląda takie życie w drodze?
życie w drodze, Jatiluwih

Bali, Indonezja. Tarasy ryżowe Jatiluwih.

Spokojnego nie znam dnia,
na czczo spalam pety dwa
I herbaty tak jak trza
nie posłodzę,
Po asfalcie czy przez piach,
gładko czy po kocich łbach,
Taki mi się trafił fach,
życie w drodze

(Wojciech Młynarski, Absolutnie)

I choć dwóch petów na czczo nie spalam, to niezależnie czy po asfalcie czy przez piach, życie w drodze pochłonęło nas bez reszty. Jesteśmy poza domem od 22 stycznia. Może się wydawać, że to raptem niewiele ponad cztery miesiące, ale zmieniające się kraje, strefy czasowe i klimat pozwalają nam powoli zająć się kwestią codzienności takiej podróży.

Oswajanie przestrzeni

To zawsze wygląda tak samo. Wysiadasz z pociągu czy autobusu i otacza cię grupa kierowców tuk tuka. Zawiozą gdzie tylko zechcesz. Niekiedy za drobne, bo liczą, że z nimi ruszysz na zwiedzanie okolicy w następnych dniach. Częściej za kompletnie zawyżoną kwotę, bo wierzą, że to ich złoty strzał, turysta, który nie ogarnia realiów i 10 czy 20 dolarów za parę kółek po mieście, to dla niego drobne.

Kiedy nocleg znajduje się w pobliżu dworca, to idziemy pieszo. Staramy się zarezerwować hostel wcześniej, rzadziej szukamy na miejscu. Ciężko powiedzieć, co wychodzi taniej. Wszystko zależy od dnia (w weekendy w turystycznych miejscach często brak wolnych pokoi), godziny (wieczorem gospodarz może się zgodzić na obniżenie ceny albo podnieść ją, licząc, że, zmęczony późną porą, przepłacisz) oraz zdolności negocjacyjnych. Wybieramy pokoje dwuosobowe, kwestię klimatyzacji i prywatnej łazienki uzależniamy od ceny. Rzadko trafia się telewizor, raz mieliśmy basen w hostelu.

życie w drodze; Indonezja

Podczas pobytu w Banyuwangi na Jawie. Oli grał w siatkówkę, Patka pozowała.

Jeśli gdzieś planujemy zostać dłużej, to dokładniej sprawdzamy warunki na miejscu. Czy w pokoju jest okno? Czy w pobliżu są jakieś ciekawe opcje żywieniowe? W końcu mamy gdzieś zostać tydzień, a chodzenie 2–3 kilometry na każdy posiłek, to nic miłego.

życie w drodze, Tajlandia

Zaprzyjaźniona restauracja w Chiang Mai. Z Johnem, który zaprosił nas do siebie.

Po paru dniach mamy już ulubioną kawiarnię, gdzie pani wita nas słowami:„to co zawsze?”, wiemy, na którym ulicznym straganie kupić mango, a gdzie banany, zaś gekon w pokoju już nie ucieka na nasz widok. Czujemy, że ten niewielki kawałek przestrzeni w zupełnie obcym mieście stał się nam jakoś bliższy. Wtedy zazwyczaj powoli musimy się pakować. Bywa tak, że to uczucie przekłada się na cały pobyt w danym kraju. Niedługo opuścimy Kambodżę, w której czujemy się, mimo drobnych nieporozumień, bardzo dobrze.

życie w drodze

Z braku telewizora wpatrujemy się w bęben suszarki do prania.

Życie w drodze. Ile to kosztuje?

Pieniądze na podróż odkładaliśmy ciężko pracując, potem z pomocą przyszli weselni goście. Tak uzbieraliśmy środki na wyprawę. Teraz staramy się tym rozporządzać ze zdrowym rozsądkiem. Nie ustaliliśmy jednak dziennego budżetu, którego nie możemy przekroczyć. Po prostu żyjemy oszczędnie.

życie w drodze, Australia

Na szczęście inne kraje są tańsze niż Australia.

Jeśli wybieracie się na dwutygodniowy urlop do Tajlandii, to chcecie w tym krótkim czasie odpocząć (czyli poleżeć na plaży, kąpać się w lazurowej wodzie, może zobaczyć jakiś wodospad) oraz „coś zwiedzić”. Przy tym jeść smaczne lokalne potrawy i jeszcze parę razy się napić chłodnego piwka. Szkoda czasu na łażenie pieszo, wakacje są raz do roku, więc można iść do dobrej restauracji czy opłacić bilety wstępu do wszystkich muzeów i świątyń.

My jesteśmy bardziej uważni. Dokładnie sprawdzamy, ile coś kosztuje i czy knajpę obok ta sama potrawa nie będzie znacznie tańsza. Zazwyczaj rezygnujemy z przewodnika czy usług agencji (która potrafi narzucić wysoką, turystyczną marżę). Bilety na przejazdy kupujemy na dworcach albo przez internet. Starannie wybieramy też atrakcje, za które decydujemy się zapłacić.

Zdarza nam się zaszaleć i wydać ponad 100 złotych za osobę, aby wjechać na wieżę telewizyjną w Kuala Lumpur czy też po raz drugi kupić bilet do Angkor Wat, ale raczej z rozwagą oglądamy każdego dolara. Jest to nasz w pełni świadomy wybór. Życie w drodze przy jednoczesnym stołowaniu się w drogich restauracjach, korzystaniu z taksówek i opłacaniu wszystkich możliwych atrakcji byłoby męczące i przede wszystkim, skończyłoby się bardzo szybko.

życie w drodze; Menara KL, Kuala Lumpur

Może i kosztowało słono, ale warto było!

Dodatkowo wykonuję zlecenia dla Uniwersytetu Warszawskiego. Czasem na parę dni zaszywam się w hotelu i pracuję. Pozwala to zarobić złotówki, które w niektórych krajach Azji dają szanse na naprawdę godziwe życie w drodze.

Poznać świat, poznać innych ludzi

W drodze spotykamy mniej lub bardziej ciekawe osobistości. Od kierowców, którzy podwozili nas w Australii, poprzez osoby, które zdecydowały się nas gościć (jak na przykład Paweł mieszkający w Takeo, w Kambodży) po innych podróżników. Długo by wymieniać wszystkich, może kiedyś znajdzie się na to miejsce i czas.

W drodze poznaliśmy Kasię i Kubę, którzy z jajem prowadzą profil Podróż Odbyta. Cechuje nas zupełnie inna wrażliwość i spojrzenie na świat, ale lubimy razem wyskoczyć na piwo i co parę tygodni nasze drogi przecinają się. Miałem też okazję poznać Asię, która, z córką Gają, podróżuje od czterech lat po świecie. To jest prawdziwe życie w drodze, a nie jakieś nasze wypociny. Zresztą, możecie o tym przeczytać na ich blogu Somosdos.pl. Asia i Patrycja znają się od wielu lat, jeszcze z czasów, kiedy żona stawiała pierwsze kroki na muzycznej scenie, u boku Apolinarego POlka.

życie w drodze, Kambodża

Śniadanie z Asią i Gają w Phnom Penh.

Poznać też lepiej siebie

Lepiej poznajemy też siebie. Spędzamy razem niemal każdą chwilę. Gdy dwa razy Patrycja się ostatnio oddaliła, to miała dwa drobne wypadki. Najpierw spadła ze skały w Angkor Borei (a ja siedziałem 50 metrów dalej i walczyłem z potwornym bólem głowy), następnego dnia wpakowała się motorem w stragan. Marzy nam się wypożyczać motory w miasteczkach i za ich pomocą przemieszczać się po okolicy, ale oboje niezbyt umiemy je prowadzić. Ja jako tako opanowałem tylko jazdę konną, nie mam prawa jazdy, zaś z roweru spadam po paru sekundach. Patrycja jest kierowcą w naszym zespole, ale pierwsze chwile na motorze nie wypadły najlepiej. Szwy, siniaki, rany i kilka dni zwiedzania z głowy. Będzie czas na odpoczynek. I dalsze poznawanie siebie, bowiem okoliczności do tego są naprawdę sprzyjające.

Odpoczynek od ciągłego zwiedzania, to też ciekawa sprawa. Uwierzycie, że czasem nie mamy ochoty wychodzić na świat i spędzamy dzień-dwa w pokoju? Szybkie wypady na posiłki, ewentualnie krótki spacer. Byle nigdzie nie jechać, nie zmęczyć się upałem, słońcem, nie dać się dopaść lokalnym naganiaczom. Odpocząć od bycia gdzie indziej, mieć trochę czasu tylko dla siebie. Wtedy czytamy książki i piszemy teksty na bloga. To też czas, gdy łączymy się z rodziną i przyjaciółmi w Polsce. Nie chcemy zupełnie wypaść z obiegu informacji.

Życie w drodze: blog

Blogów podróżniczych są tysiące, więc jest nam bardzo miło, że czytacie obecnie akurat ten wpis. Pewnie jesteście naszymi znajomymi, być może jednak zaplątaliście się tutaj przez przypadek. Strona Gdzie Indziej, którą prowadzę już od kilku lat, to trochę pamiętnik, trochę poradnik dla wybierających się w podróż. Efekt godzin ciężkiej pracy, zarówno mojej, jak i Patrycji.

życie w drodze; Angkor Wat sunset

Podróż to także magiczne momenty. Patrycja podziwia zachód słońca wpatrzona w Angkor Wat.

Zależy nam, aby trafiać do coraz większej grupy czytelników. Pewnie zauważyliście, że wpisy dotyczą różnych kwestii. Od tych praktycznych, które mają w przyszłości pomóc innym turystom, po te bardziej osobiste, gdzie dzielimy się naszymi wrażeniami i doświadczeniami. Będzie nam niezwykle miło, jeśli w jakiś sposób podzielicie się tym wpisem ze swoimi znajomymi. Może któryś z nich planuje daleką podróż? A może interesuje go Australia czy Azja? My sporo czasu poświęcamy na promocję czy ulepszanie strony, liczymy jednak też na Wasze wsparcie.

Jeśli zaś lubicie wiedzieć, co się u nas dzieje, a jeszcze nie śledzicie nas na Facebooku albo Instagramie, to kliknijcie czym prędzej „obserwuj” w okienkach po prawej stronie. Tam pozwalamy sobie czasem na więcej niż na blogu, zaś media społecznościowe to wciąż najlepszy sposób, aby dotrzeć do nowych czytelników. Tak możecie odwdzięczyć się nam za pracę, którą wykonujemy. Już myślimy o kolejnych wyprawach (mamusiu, nie złość się, jakoś Ci to wyjaśnię), więc na pewno będzie ciekawie!

Plany na kolejne miesiące

Mieliśmy dotrzeć do Rosji, aby tam emocjonować się Mundialem i być może obejrzeć jakiś mecz, najchętniej polskiej drużyny. Wcześniej chcieliśmy przejechać przez Chiny i Mongolię. Już decyzja o tym, aby zatrzymać się w Malezji, polecieć na Borneo, szukać nosaczy sundajskich i orangutanów, nieco komplikowała te plany. Idea, która zrodziła się w naszych głowach na rok przed wyruszeniem w drogę nabiera teraz zupełnie nowych kształtów. Zabawnie się teraz czyta nasze pomysły na Australię czy Indonezję. Orangutany w końcu spotkaliśmy dopiero na Borneo, nie wiemy nawet, czy w ogóle dotrzemy pod Chiński Wielki Mur. Życie w drodze nieco nas zmienia, zmienia też nasze plany. Cała podróż raczej się przeciągnie. Tajlandię, Kambodżę, Laos i Wietnam planowaliśmy zwiedzić w dwa miesiące, zapewne potrwa to dwa razy dłużej. Mistrzostwa Świata będziemy oglądali w Wietnamie.

W Hanoi chcemy wyrobić wizę do Republiki Chińskiej i skupić się na południowych prowincjach. Moim wielkim marzeniem jest zobaczyć Armię Terakotową, ale już się zorientowaliśmy, że planować należy najwyżej dwa najbliższe tygodnie. Raczej nie będziemy kierowali się do Mongolii i Rosji. Zapewne z Chin wjedziemy do Laosu. A stamtąd?

Na horyzoncie planów tli się nam Sri Lanka i potem Indie. Wyprawa miała zakończyć się w dniu finału Mistrzostw Świata w Moskwie – 15 lipca. Teraz zanosi się na to, że do Polski wrócimy najwcześniej w październiku. Wszystko zależy od tego, jaki będzie stan naszego konta. Póki co nie pomaga złoty, który stopniowo traci na wartości. Jesteśmy jednak dobrej myśli, chwilo trwaj!

Subscribe
Powiadom o
guest

3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Somos Dos - Migawki z podróży Małej i Dużej

To nie do uwierzenia, ze udało się nam tak spotkać. Gdybyśmy się umawiali i nastawiali – to by nie wyszło, a tu wszystko wskoczyło na swoje miejsce jak w gotowej układance.

Tęsknie za Wami Wieszcze drogie. Dobrze się z Wami podróżowało. Do zobaczenia znów – gdzieś kiedyś! I dobrych ludzi na drodze!

Piotr
Piotr
5 lat temu

Czyli w lipcu w Polsce się nie zobaczymy? Chyba nawet nie liczyłem że uda wam się wrócić tak szybko. Cieszę się że na spokojnie cieszycie się podróżą, nie jest to czas żeby się spieszyć i zmieniać kraje jak skarpetki 🙂 pozdrawiam i ściskam!!!

filpac
filpac
5 lat temu

Jak gekon zaczyna wesoło machać ogonem, to rzeczywiście kawał domu! 😀