Trasa naszej podróży po Indiach zawierała wszystko, co sobie wymarzyliśmy. Ogromne świątynie, ale też chłodne górskie stacje, które zachwycają malowniczymi krajobrazami, gwarne miasta i piaszczyste plaże. Odwiedziliśmy jaskinie w Elurze i Adźancie, a nawet znaleźliśmy chwilę na Tadź Mahal dla ubogich, czyli Bibi Ka Maqbarę w Aurangabadzie. Przebyliśmy drogę z Maduraj w Tamilnadu do Delhi. Oto nasza marszruta z krótkimi opisami wszystkich przystanków. Które miejsca warto zobaczyć w Indiach?
Zanim jeszcze kupiliśmy bilety do Indii, to zrobiliśmy małą ankietę wśród naszych znajomych. Spytaliśmy, czy znają jakieś ciekawe miejsca w Indiach, które są rzadziej odwiedzane przez turystów? I na podstawie tych rekomendacji, moich doświadczeń z poprzedniego pobytu w Indiach oraz lektury przewodnika powstała ta lista. Oto nasze Indie: trasa naszej podróży i kilka fotografii…
Indie: trasa – Maduraj (Madurai)
Spore miasto, które słynie z ogromnej świątyni Minakszi – jednego z największych kompleksów świątynnych w całych Indiach. Wokół zespołu budowli poświęconego bogini ogniska domowego znajduje się gwarne centrum Maduraj, pełne niewielkich jadłodajni, straganów, hoteli oraz bazarów. Można tam kupić praktycznie każdy rodzaj pamiątek, a na bazarze przy wschodniej bramie świątyni armia krawców chętnie uzupełni twoje braki w garderobie podróżniczej. Dla mnie to jedno z najprzyjemniejszych miast w Indiach, które odwiedziłem. Do tego niskie ceny za jedzenie (masala dosa za 50 rupii!). Zresztą o Maduraj powstał oddzielny, duży tekst: zobaczcie sami!
Indie: trasa – Munnar
Zielone pola herbaciane, otoczone górskimi szczytami. Munnar w Kerali to miejsce dla tych, którzy nie lubią upałów i wolą zwiedzać Indie w bardziej przyjaznych dla Europejczyka temperaturach. Mieliśmy sporo obaw, czy w ogóle tam jechać, bo miesiąc przed naszym przybyciem do Indii Keralę nawiedziły liczne powodzie, zaś w wyższych partiach regionu osuwały się zbocza i część dróg była nieprzejezdna. Postanowiliśmy sprawdzić jak się sprawy mają i nie żałujemy. Pierwszego dnia odbyliśmy długi spacer pośród pól herbaty (wraz z przewodnikiem), a dzień później wjechaliśmy wynajętym tuk tukiem na wysokość 1700 metrów nad poziom morza, zaś w drodze powrotnej spotkaliśmy stado dzikich słoni.
Indie: trasa – Koczin (Kochi)
Przybyliśmy tam, aby zobaczyć spektakl w teatrze Kathakali. Spodziewaliśmy się raczej dziwnego, niezrozumiałego widowiska, ot, lokalnej ciekawostki. Dostaliśmy fascynującą lekcję: sztuki charakteryzacji oraz znaczeń mimiki i gestów. Wreszcie samo przedstawienie, z muzyką i kosmicznymi kostiumami, zrobił na nas piorunujące wrażenie. I choć wiemy, że to nie było pełnowymiarowe przedstawienie, tylko wersja demo dla laików, którymi jesteśmy, to wyszliśmy z niego tak, jak wychodzi się z TEATRU. Przejęci i zachwyceni. A Koczin, miasto-fort, pierwsza europejska kolonia na terenie Indii ma do zaoferowania wiele zabytków architektury, z niezwykłą synagogą czy też kościołem św. Franciszka z symbolicznym grobem Vasco da Gamy. Odkrywca i podróżnik właśnie tutaj zmarł w 1524 roku. Dla niektórych główną atrakcja są zaś efektowne sieci chińskie.
Indie: trasa – Gokarna
Do Gokarny dotarliśmy nocnym pociągiem. Jest to wygodna opcja dla tych, którzy muszą pokonać dużą odległość, szkoda im kasy na samolot, a nie chcą spędzić całego dnia w trasie. Czyli dla nas. Z pociągu wysiedliśmy w miejscowości Kumta, skąd wzięliśmy publiczny autobus do samej Gokarny. Tam szybka masala dosa i już mkniemy tuk tukiem na jedną z plaż, w końcu to z ich powodu miejscowość jest tak wychwalana w przewodnikach. Wybraliśmy plażę Om ze względu na wygodny dojazd i bazę noclegową.
Piesze przejście wzdłuż brzegu morza w pełnym słońcu nie należało do najprzyjemniejszych, lokalny gang bezdomnych psów przywitał nas ostrzegawczym szczekaniem, szybko też „zaprzyjaźniliśmy się” z miejscowymi handlarzami koralików. Z pewnym rozczarowaniem przyjęliśmy też fakt, że trafiliśmy do typowej „mekki backpackerów”, co objawia się wszechobecnością muzyki reggae i młodych, uduchowionych Europejczyków. W końcu wybraliśmy najniepozorniej wyglądający przybytek na samiutkim końcu plaży. Właściciele jakby od niechcenia wynajęli nam skromny pokoik za przyjemne 300 rupii. Udaliśmy się na spacer do schowanej za lasem Plaży Półksiężyca (Half-moon Beach), pobyczyliśmy się, popluskaliśmy i… mieliśmy dość.
Zdecydowaliśmy, że lepiej będzie nam w miasteczku, toteż następnego dnia przenieśliśmy się do klimatycznego centrum Gokarny, gdzie króluje zupełnie odmienny rodzaj turystyki, a mianowicie turystyka pielgrzymkowa. Hindusi z całego kraju przybywają tam, aby modlić się w starych, pięknych świątyniach. Daliśmy się ponieść sakralnemu nastrojowi miejsca i nie opieraliśmy się wcale, gdy grupa pielgrzymów wciągnęła nas do tanecznego kręgu. Tańczyliśmy więc, trzymając się za ręce i wyśpiewując tajemniczo brzmiące słowa pieśni. I czuliśmy oboje, że za takimi Indiami będziemy tęsknić najmocniej.
Indie: trasa – Vijapura (Bijapur)
Podróż z Gokarny do Vijapury nieźle nas wymęczyła. Blisko 10 godzin w busie, w upale. Jedyni turyści w okolicy i wiele par oczu wpatrzonych prosto w nas. Przesiadka w połowie drogi również niełatwa, bo dopadł nas gang agresywnych żebraków. W końcu jednak dotarliśmy na miejsce, a tam, po raz pierwszy w Indiach, problemy ze znalezieniem noclegu. Albo drogo (około 1000 rupii za pokój) albo brak miejsc. Nawet przydworcowe hostele pełne. Taksówkarz wywozi nas poza centrum i… brak miejsc. Znajdujemy coś za 800 rupii (bardzo wysoki standard) i kładziemy się odpocząć. Gdy wychodzimy na wieczorny spacer, to orientujemy się, że mieszkamy tuż obok Gol Gumbaz – ogromnego grobowca – głównej atrakcji miasta.
Pierwszego dnia oglądamy grobowiec zza płotu, bowiem po zmierzchu bramy zostają zamknięte dla zwiedzających. Następnego ruszamy z rana na miasto i przez kilka godzin spacerujemy ulicami Vijapury. Odwiedzamy kolejny monumentalny grobowiec: Ibrahim Rauza oraz kilkanaście innych historycznych budowli na terenie fortu. Przez dwa dni w tym mieście nie spotkaliśmy żadnych obcokrajowców. Rozmawialiśmy z miejscowymi, podobno nawet w sezonie nie ma tutaj tłumów, a wycieczki pełne Europejczyków nie parkują na przygotowanych parkingach. Vijapura znajduje się daleko od plaż, poza głównym szlakiem. W sumie z każdego miejsca jest tam daleko. Efekt: dwie dziewczynki na mój widok wpadły w histerię, być może po raz pierwszy widziały białego.
Indie: trasa – Panchgani
W Panchgani znaleźliśmy się z jednego, bardzo konkretnego powodu. Chcieliśmy odwiedzić szkołę, do której chodził młody Freddie Mercury. Spodziewaliśmy się małej, niepozornej miejscowości (w przewodnikach nie znaleźliśmy żadnej wzmianki na temat ewentualnych atrakcji), a zastaliśmy elegancki górski kurort, elitarne centrum edukacyjne i kolejny raz… wyjątkowo drogie noclegi. Całe szczęście stężenie ludzkiej uprzejmości również okazało się niezwykle wysokie i wszystkie nasze problemy szybko się ulotniły. Jeśli chcecie dowiedzieć się, czy znaleźliśmy szkołę Freddiego, zapraszamy do tekstu, który w całości poświęciliśmy wizycie w Panchgani.
Indie: trasa – Pune
Wizyta w Pune to następstwo wydarzeń z Panchgani. Dostaliśmy zaproszenie od indyjskiej rodziny i postanowiliśmy z niego skorzystać. Czekaliśmy aż nasi gospodarze wrócą z pracy i najpierw odwiedziliśmy spore zoo położone w centralnej części miasta. Pune to miasto nowoczesne, gwarne, raczej mało ciekawe. Kręci się tutaj wiele biznesów, które dopiero aspirują, aby przenieść się do pobliskiego Mumbaju. Jest tutaj dużo szkół oraz uczelni, poziom wysoki, a ceny jednak trochę niższe niż w stolicy regionu. To tutaj w latach 1942–1944 więziony był Mahatma Ghandi, zaś jego żona przypłaciła tę niewolę śmiercią. W Pałacu Aga Khan można zobaczyć, w jakich warunkach jeden z twórców współczesnej państwowości indyjskiej był przetrzymywany. Tutaj też znajduje się grób Kasturby, jego małżonki.
Indie: trasa – Aurangabad
Z Pune jechaliśmy jakimś oszukanym autobusem do Aurangabadu. Kupiliśmy miejsca siedzące, ale w środku były same leżanki, więc siedzieliśmy we dwójkę na jednej. Rekordowo naliczyliśmy sześciu chłopa na dwóch połączonych łóżkach. W połowie trasy trochę się rozluźniło, awansowaliśmy w hierarchii i dostaliśmy swoje własne kojo. A ostrzegali nas gospodarze z Pune, że transport w Maharasztrze może być wyzwaniem.
Aurangabad był dla nas bazą wypadową do jaskiń w Elurze i Adżancie. Samo miasto nie wydało nam się specjalnie atrakcyjne, pełne fabryk odzieżowych, sklepów z bawełną i jedwabiem oraz agresywną dość polityką organizowania wycieczek do dwóch głównych atrakcji regionu – wspominanych grot, w których znajdują się rozmaite świątynie.
Nas zainteresował grobowiec Bibi Ka Maqbara, wzorowany na Tadź Mahal, ale nieco rzadziej odwiedzany i mniej znany. Widziałem oba i szczerze? Jakby ten z Aurangabadu doczyścić i lepiej przygotować przestrzeń dookoła, to śmiało mogłyby konkurować.
Indie: trasa – Elura (Ellora Caves)
Pojechaliśmy do Aurangabadu, aby zwiedzić dwa spore kompleksy jaskiń. W Elurze podziwiać można 17 świątyń hinduistycznych, 12 buddyjskich i 5 dźinijskich. Świątynie buddyjskie powstały między VI a VII w., hinduistyczne między VI a IX w. a dźinijskie pochodzą z VIII-X wieku. Największe wrażenie zrobiła na nas świątynia Kaljaś. Budowa trwała 100 lat i została ona wydrążona ze skały od góry do dołu.
Indie: trasa – Adźanta (Ajanta Caves)
Jaskinie w Adźancie są jeszcze starsze niż w Elurze. Grupa jaskiń buddyjskich powstała między II w. p.n.e. a VII w. n.e.. Mieliśmy szczęście i spotkaliśmy grupę mnichów, która modliła się i śpiewała w jednej z jaskiń. Niesamowite wrażenie! W grotach znajdują się malowidła o tematyce buddyjskiej, zaś w środku panuje przyjemny chłód. Pomiędzy jaskiniami czyhają małpy, które liczą, że zdobędą pożywienie. Turystów jest sporo, więc sprytne makaki raz po raz dopadają jakiś plecak i uciekają z łupem. Droga z Aurangabadu do Adźanty zajmuje około trzech godzin, więc radzimy wyjechać wcześnie rano, zwłaszcza jeśli, tak jak my, zdecydujecie się na publiczny transport. Myślę też, że warto rozważyć nocleg w pobliżu, ponieważ zwiedzanie po godzinie 12 to, z racji palącego słońca, niełatwa sprawa.
Indie: trasa – Mumbaj (Mumbai)
Do zwiedzania Mumbaju podeszliśmy bez żadnej spiny. Byliśmy pogodzeni z koniecznością wydania nieco większej niż zwykle sumy na nocleg, za to udało nam się znaleźć coś bez karaluchów i, co najważniejsze, w odległości spacerowej od zabytkowej części miasta. Zatrzymaliśmy się w okolicy stacji kolejowej Masjid, co już było atrakcją samą w sobie, gdyż każde nasze wyjście na miasto wiązało się z koniecznością przeciskania się w ludzkim korku. Uliczki tej handlowej dzielnicy całe są wypełnione straganami i sklepikami, a przetaczający tłum tak gęsty, że nie jest trudno wyobrazić sobie, że Indie mogły już wyprzedzić Chiny pod względem liczby mieszkańców.
Jeśli jesteś tu, bo szukasz praktycznych rad, co zobaczyć w Mumbaju, to z pełnym przekonaniem polecamy wizytę w muzeum o wpadającej w ucho, chwytliwej nazwie: Chhatrapati Shivaji Maharaj Vastu Sangrahalaya. My spędziliśmy tam cały jeden dzień. Na terenie muzeum jest niewielka knajpka, gdzie można posilić indyjskimi przekąskami.
Nasz czas spędzony w Mumbaju ciężko nazwać zwiedzaniem, było to raczej leniwe snucie się po mieście. Dotarliśmy, owszem, pod słynną Bramę Indii, podziwialiśmy oszałamiającą architekturę słynnego dworca, ale zaraz skręcaliśmy w boczne uliczki, żeby sprawdzić, czy gdzieś tam jeszcze stoi pomnik Jana Pawła II. Pod pomnikiem spotkaliśmy hipisa z psem. Opowiedział historię swojego życia i zaproponował, że oprowadzi nas po ciekawych zakamarkach miasta, tylko musi najpierw coś załatwić. Czekaliśmy na niego dobry kwadrans, w końcu zjawił się znów, ale jakby odmieniony, w ogóle nas nie poznał i pognał gdzieś przed siebie. Mogło mieć to związek ze spożyciem pewnej nielegalnej indyjskiej substancji, którym chwalił się jeszcze podczas rozmowy.
Indie: trasa – Udaipur
Na Radżastan nie mieliśmy już zbyt wiele czasu, więc zatrzymaliśmy się tylko w Udajpurze. Zabytkowe centrum miasta, położone nad jeziorem Pichola, jest bardzo popularne wśród backpackerów. Klimatyczne kafejki, hotele z restauracjami na dachach (które bardzo polubiłem już w 2013) oraz kramy z wszystkim, czego dusza zapragnie. Tutaj wybraliśmy się na pokaz tańca, kupiliśmy kilka miniatur, z których słynie całe miasto (miniature paintings) i zwiedziliśmy fort-pałac radży, bardzo charakterystyczny dla tego stanu. Udajpur jest bardzo kolorowym miastem, pełnym życia i energii. Super miejsce, aby wypocząć i poznać historię Radżastanu. Miasto leży na wysokości 600 metrów nad poziomem morza, więc klimat jest tu znacznie bardziej przyjazny niż w reszcie pustynnego stanu.
Indie: trasa – Ranakpur
I jeszcze jedno ciekawe miejsce: dźinijska świątynia w Ranakpurze. Dojazd z Udajpuru nie należy do najłatwiejszych (sto kilometrów w indyjskim autobusie to nie to samo, co sto kilometrów Szwagropolem), więc i turystów znacznie mniej. Opis w przewodniku Lonely Planet pewnie by nas nie przekonał do tej wycieczki, ale na szczęście nie sugerowaliśmy się nim, tylko opinią zjaranego hipisa spotkanego pod pomnikiem JP2 w Mumbaju. I miał hipis rację. To jedna z najpiękniejszych świątyń odwiedzonych podczas całej podróży.
Indie: trasa – New Delhi
Do Delhi powróciłem po kilku latach. Ciężko mi ocenić, czy wiele się tutaj zmieniło, bowiem odwiedziliśmy tylko Pahargandż: turystyczną dzielnicę pełną bazarów, restauracji, położoną w pobliżu głównego dworca w Delhi. Nocowaliśmy obok lotniska, u bardzo pomocnego, młodego małżeństwa. Do centrum Delhi pojechaliśmy na zakupy. Jeśli zastanawiasz się, co zobaczyć w Delhi, to odsyłam do tekstów z poprzedniego wyjazdu.