W książce Życie pielgrzymów w średniowieczu Norbert Ohler wymienia siedmiu głównych towarzyszy pątnika: zimno, upał, pragnienie, zmęczenie, głód, chorobę i śmierć. Wyruszając z Polski do Santiago de Compostela zastanawiałem się, ilu z nich będzie wędrowało ze mną – pielgrzymem XXI wieku?
Pragnienie gasiłem głównie wodą. Raz byłem tak wycieńczony, że wypiłem kilka haustów brudnej wody z fontanny. W Czechach pomagało piwo, we Francji wino. Bywały dni, gdy niosłem na plecach trzy litry wody. Po godzinie marszu była ciepła i niesmaczna. Piłem, bo mój organizm potrzebował płynów. Z czasem nauczyłem się ograniczać pragnienie. Pamiętam, że pewnego upalnego dnia w Pirenejach na osiem godzin marszu wystarczył mi litr mineralnej wody. Oczywiście wieczorem uzupełniłem wypocone litry z nawiązką. Pić też trzeba umieć.
Najbardziej zaskoczyło mnie to, że idąc Drogą św. Jakuba przez Europę natrafiłem na fragmenty trasy, gdzie przez przeszło sto kilometrów nie było możliwości zakupienia pożywienia. Czasem doskwierał głód, lecz nauczyłem się sobie z nim radzić. Umiejętnie porcjowałem to, co niosłem na własnych plecach. Sucha bagietka z wodą smakowała jak najlepszy niedzielny obiad u babci.
Szczęśliwie, podczas całej podróży, nie dopadła mnie żadna choroba. Zmagałem się za to z rozmaitymi kontuzjami. Od bólu piszczeli wynikającego ze znacznych obciążeń, po uczulenie związane z długim marszem po rozgrzanym asfalcie. I oczywiście odciski oraz obtarcia, czyli niedogodności, które wpisane są w pielgrzymi żywot. Nigdy bym się nie spodziewał, że mimo palącego bólu w stopie, będę w stanie przejść czterdzieści kilometrów. Celem tej drogi było jednak lepiej poznać siebie, także swoją własną granicę bólu.
Śmierci nie planowałem poznawać, a niemal się z nią spotkałem. Gdy złodzieje w Wylatowie przystawiali nóż do mojej szyi, to zrobiłem szybki rachunek sumienia. Na szczęście skończyło się tylko na wizycie na pogotowiu oraz u dentysty. Po dwóch tygodniach mogłem ruszyć w dalszą drogę. Chciałem pokazać, że gdy się czegoś naprawdę pragnie, to dwóch czy trzech zbirów nie powinno tego móc powstrzymać.
Przez ponad 100 dni wiodłem życie wędrowca i każdego dnia pokonywałem około trzydziestu pięciu kilometrów. Odwiedziłem setki wiosek i kilka dużych miast. Wspinałem się na górskie przełęcze, przekraczałem rzeki i pływałem w Zatoce Biskajskiej. Najwspanialsi byli jednak spotkani na Drodze ludzie – inni pielgrzymi, ale też osoby, którym przerwałem codzienną rutynę jak choćby gospodarze przyjmujący mnie pod swój dach. Camino de Santiago nauczyło mnie, jak cieszyć się z małych rzeczy i mimo niesprzyjających okoliczności dążyć do celu.
Podczas drogi z Polski do Santiago de Compostela przeszedłem 4000 kilometrów przez Polskę, Czechy, Niemcy, Francję i Hiszpanię. Podczas mojej podróży nie korzystałem z GPS-a, gdy udało mi się kupić mapę, to wspomagałem się nią oraz kompasem. Na trasie szukałem symboli drogi św. Jakuba – muszli oraz żółtych strzałek. Uczyło to pokory i cierpliwości. Chciałem zobaczyć czy średniowieczny sposób pielgrzymowania możliwy jest w XXI wieku. Spełniłem swoje wielkie marzenie o samotnej podróży przez Europę i wiele się dowiedziałem, bowiem Droga św. Jakuba, to zarówno lekcja historii, jak także możliwość lepszego poznania samego siebie.
Polak potrafi 🙂 Dokładnie!
Co do klamry na końcu – ja uznałem, że zostawię to czytelnikowi 😉
Bardzo dobry tekst. Na początku nie zorientowałem się, że w istocie stanowi rozwinięcie pierwszego akapitu. Ja bym dodał taką klamrę na koniec, np. zdanie, że "Z tych siedmiu towarzyszy Ohlera towarzyszyło mi …" i tu coś krótko ze dwa zdania. Wtedy cały tekst zamykałby się tą klamrą i w sposób bardziej dobitny osadzał w tle, jakim jest historia pielgrzymowania w ogóle. No ale to moje podejście. Pozdrawiam. Aha. W Niemczech rzeczywiście było tak gorąco. Ja wtedy przekraczałem granicę niemiecko-francuską. Francuzi nie byli w stanie uwierzyć, że w taką pogodę można iść. Ale okazuje się… i po twoim tekście, że… Polak… Czytaj więcej »
Dzięki za artykuł, jak zawsze miło poczytać.
Odczuwam w głębi, że Twoje pielgrzymowanie dotyczy też bezpośrednio mnie. Musi tak być, bo czytając to czułem się mocno wzruszony.
Gratuluję!Droga jak widać uczy wszystkiego 🙂
Korzystam z tego, że moja babcia nie ma Internetu 🙂
Myślę, że żadne jedzenie, choćby było najlepsze, nie smakuje tak jak niedzielny obiad u babci. 🙂
Ciekawa wycieczka i brawa za odwagę. Sam nie raz mam zamiar wybrać się gdzieś na samotną „pielgrzymkę” ale mimo wszystko trochę się boję 🙂
Szacun