Wychodzę z Saint-Jacques-des-Arrêts i idę dalej. Dzień, jak co dzień. Francja, samotność, upał. Nagle dzwoni telefon – nieznany numer. Trzydziestego lipca odebrałem połączenie od rolnika z okolic Mogilna, który znalazł część rzeczy zrabowanych mi w Wylatowie. Poprosiłem o odniesienie ich na komendę. Miesiąc po powrocie z Hiszpanii postanowiłem wreszcie zmierzyć się z polską rzeczywistością i pojechać do Mogilna. Byłem ciekaw, czy cokolwiek będzie nadawało się do użytku.
Wylatowo i Mogilno. Te dwie miejscowości zapamiętam na długo. O tym, co mnie spotkało na początku mojego Camino pisałem kilka miesięcy temu. Sprawa napadu towarzyszyła mi podczas całej podróży. Ludzie, których spotykałem po drodze, zarówno goszczący mnie księża, jak i inni pielgrzymi często pytali, czy nie boję się iść sam, czy czuję się bezpiecznie. Czasem opowiadałem moją historię. Historię, do której niemal każdego miesiąca mogłem dopisać nowy akapit.
19 maja zostaję okradziony.
10 czerwca otrzymuję informację z komendy w Mogilnie, że zatrzymali kogoś z moim telefonem.
W czerwcu moje mieszkanie odwiedza kilka razy dzielnicowy, który mnie szuka. Przychodzą listy z policji i prokuratury.
30 lipca dzwoni rolnik z Mogilna. „Panie, bronowałem pole i coś mi się wkręciło w bronę. Patrzę, a tam notes, tablet, jakiś paszport pielgrzyma, różaniec. Dokumenty mi się zbronowały, różaniec pociął, ale tablet działa”. Nie miałem tabletu, domyślałem się, że może to być czytnik Kindle. Złodzieje wyrzucili niepotrzebne rzeczy gdzieś w pole. Prawdopodobnie leżały tam około siedmiu tygodni.
14 sierpnia w Figeac spotykam dwójkę Niemców, którzy swoje Camino zaczęli w Ogrodnikach, na granicy litewsko-polskiej. Rozmawiamy o szlaku w moim kraju i słyszę zdanie, które mnie rozbawiło: „Najcudowniej było w Wylatowie. Miałem wtedy problemy z nogą i ksiądz nas gościł przez cztery dni. Karmił, opiekował się, jeszcze ubrania dał. Piękne miejsce”. Opowiadam o tym, co mnie spotkało. Nie chcą uwierzyć.
4 listopada wyruszam z Poznania do Mogilna. Na komendzie odbieram moje rzeczy. Efekt możecie zobaczyć na zdjęciach. Zbronowany dowód, podarty i zalany, ale czytelny paszport pielgrzyma. Pocięty broną portfel, w którym zachowały się święte obrazki, które brałem w każdą podróż. Między innymi Anioł Stróż, którego kupiłem w Odessie wiele lat temu. Pamiątki. Do tego popękany magnes, który dostałem w Strzelnie. Różaniec z Lourdes, kompletnie rozwalony, wkręcony w woreczek na drobiazgi, który przywiozłem z Indii. Notes, pozbawiony okładki (?), pognieciony, ale mogę korzystać z zapisków. Dodatkowo wszystko brudne od proszku, którego policja używała do szukania śladów daktyloskopijnych. I wreszcie czytnik. Na wyświetlaczu widzę, że baterię należy naładować. Jeszcze na komendzie próbuję podłączyć na chwilę do prądu. Lampka się świeci. Jestem dobrej myśli. Potem, już w drodze do Warszawy, podłączam czytnik do ładowania. Działa. Przetrwał kilka tygodni w polu. Kilka tygodni deszczu, upałów, niskiej temperatury. Niebywałe! Na świetnej stronie Świat Czytników w dziale FAQ pojawia się pytanie „Czy Kindle bywa awaryjny?”. No cóż, czy może być lepsza reklama dla czytników Amazona? Oczywiście ciekaw jestem, jak zareaguje bateria, czy będzie trzymała tak długo jak dotychczas, ale samo przetrwanie kontaktu z broną jest imponujący. Inna kwestia to fakt, że oprócz rzeczy, które dla złodziei faktycznie były śmieciami, wyrzucili oni także wart kilkaset złotych czytnik. Co myśleli? Ale obciachowy, czarno-biały tablet? Dziwny telefon? „O ku.wa! Książka. Weź to wyrzuć”. Nie wiem.
Odzyskałem też mój stary telefon. Niestety bez numerów ani zdjęć. Co ciekawe, nowy użytkownik wprowadził dwa kontakty. Jeden z nich to numer Baniaka. Znacie jakiegoś Baniaka z Mogilna?
P.S.
I wreszcie zwiedziłem Mogilno, ładne miasteczko.