„Camino z Polski? Pieszo? Czy ty jesteś normalny?”

In Camino by OliLeave a Comment

Camino de Santiago – prawie cztery miesiące poza domem. Podróż wyczerpująca dla organizmu i psychiki, ale też niesłychana przygoda duchowa. Czemu idę w samotną pielgrzymkę drogą świętego Jakuba?

Idea zmierzenia się z tą drogą dojrzewała we mnie od kilku lat. Kiedyś, chyba po drugim roku studiów mieliśmy jechać z Hanią do Hiszpanii i przejść którymś z tamtejszych szlaków. Na dwa tygodnie przed planowanymi wakacjami postanowiliśmy zmienić cel wyprawy i wybraliśmy się na Krym. Z perspektywy czasu była to rozsądna decyzja.

W Santiago de Compostela byłem kiedyś z Filipem. Znaleźliśmy się tam po obfitującym w przygody pobycie w Portugalii. Marzec, w hostelu nie było prawie żadnych pielgrzymów. Jeden Hiszpan, dwóch Niemców, gospodarz oraz my. Pamiętam, że nasi zachodni sąsiedzi zrobili na nas duże wrażenie. Przyszli pieszo gdzieś z Portugalii. Opowiadali o trasie opiekunowi hostelu, który władał perfekcyjnym niemieckim. Wtedy jeszcze pamiętałem cokolwiek ze szkoły, więc podsłuchiwałem ich rozmowę. O dwudziestej drugiej wszyscy udali się grzecznie spać we wspólnej sali. Około piątej rano obudziło mnie szarpanie i krzyki po niemiecku. Gospodarz trzymał moje ramiona i pytał językiem Goethego – „Jesteś Niemcem?”. Odparłem, po niemiecku, że nie. Wtedy podbiegł do łóżka w głębi pokoju i zabrał się za właściwą nację. Wychwytywałem obelgi i groźby. Był w prawdziwej furii. W końcu ogłosił, że mają pięć minut na opuszczenie hostelu. Spojrzeliśmy z Filipem na siebie nic nie rozumiejąc. W okolice naszego łóżka zakradł się jeden z zaatakowanych. „O co mu chodzi? Pewnie brał narkotyki”. Nie zdążył usłyszeć naszej odpowiedzi. „Co to za rozmowy?” – w progu stał uczynny gospodarz – „Powiedziałem – pięć minut – pakować się” – krzyknął. Niemcy w popłochu opuścili budynek. Nam udało się zasnąć. Rano hostel był pusty. Żywej duszy. Zostawiliśmy plecaki i poszliśmy zwiedzać. Gdy wróciliśmy po nasz dobytek w recepcji ujrzeliśmy znajomą twarz. Odważyłem się zapytać o nocny incydent. „Co się wydarzyło w nocy?” – „Nothing special…” – odparł ze spokojem.

Były marzenia, była pierwsza wizyta, która pokazała, że faktycznie Camino zmienia ludzi, wreszcie pojawił się pomysł, aby samemu przejść drogę do Santiago de Compostela. Na początku zeszłego roku byłem już pewien, że spróbuję to zrobić. Wiedziałem też, że jeśli w ogóle wyruszę, to z własnego domu, podobnie jak pielgrzymi setki lat temu. Drogę tę chcę odbyć sam, w ciszy, spokoju, chcę przemyśleć wiele moich dotychczasowych decyzji. Czasu mam w nadmiarze. Będzie to najbardziej osobista z moich podróży. I najtrudniejsza do zaplanowania. Niby jest jasny cel, wytyczony szlak i dziesiątki książek na temat Camino. Coś jednak mi podpowiada, że nie spodziewam się nawet części rozmów, spotkań i przygód, które wydarzą się na mojej drodze.

Jest strach. Nie boję się jednak tego, że się nie uda. To będzie znaczyło, że jeszcze nie jestem gotowy. Postaram się zrobić wszystko, aby dotrzeć do Composteli, a potem na przylądek Fisterra, przed Kolumbem uznawany za najdalej wysunięty punkt ziemi. Moja mama ciągle wierzy, że z jakichś przyczyn nie wyruszę. Babcia obawia się, że bardzo się spocę i zaziębię. Przeraża ją też mój wysiłek. „Zmęczysz się, po co się tak męczyć?”. Pytanie „Jaki jest cel?” zadał też mój tatuś. I do teraz nie wiem, co mu odpowiedzieć. Że szukam, szukam pomysłu na siebie? Że chcę odpocząć po prawie trzydziestu latach beztroskiego życia? Nie. Czy uciekam? Chyba też nie. Istota samotnej podróży od dawna mnie nurtowała. To prawdziwe pole do popisu dla wyobraźni. W zeszłym roku przeszedłem sam dwie bieszczadzkie połoniny. Podczas zejścia do Ustrzyk wsłuchałem się w otaczający mnie las. Było to niesamowite przeżycie, adrenalina od razu podskoczyła. Byłem zmęczony i zdawało mi się, że zaraz zza drzew wyskoczy niedźwiedź. Wyobraźnia. Samotna podróż z pewnością ją pobudza. Potrzebuję takich wrażeń. Zawsze wyjeżdżałem z kimś. Z dziewczyną, z przyjacielem, z grupą znajomych…

„Ale wiem, że w taką trasę nie ruszają osoby, które nie są zdeterminowane i świadome wyboru. Nie wiem ile Ci to zajmie, ale…” – tak napisała mi jedna ze znajomych. I wydaje mi się, że mnie przyciąga właśnie ta trasa. Celem mojego Camino jest droga sama w sobie. Moja droga w głąb siebie oraz te cztery tysiące kilometrów.

W filmie Siekierezada główny bohater, Janek Pradera pyta napotkanego kolejarza Bartoszkę: „I co to jest ta droga, la strada jak mówią?”. Ten odpowiada – „Panie Janku, co to jest droga, to najlepiej dowiedzieć się nogami, a już obowiązkowo bosymi. Dobrze przy tym żeby piach nie był ot taki sobie, ale gorący jak we żniwa albo zimny jak w listopadzie w przymrozek. I żeby nogi młode były, stare kopyta mało czują. Dobrze, żeby na tej drodze jakaś kałuża była. Kamień. Korzeń. I skaleczyć palec albo piętę odbić. O! Żeby poznajomić się z drogą , to trzeba hen w cudze strony iść, iść, iść… I pomylić się na rozstaju. Wejść w dziwne chaszcze.” I ja też chcę się przekonać, czym jest ta droga, la strada jak mówią.

A mama każdego dnia liczy, że jednak nie wyjdę. Tych dni zostaje coraz mniej…

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments