W zeszłym tygodniu wreszcie wróciłem na Camino. Co więcej, udało się przejść fragment Mazowieckiej Drogi Świętego Jakuba, którym szedłem pierwszego i drugiego dnia mojej pielgrzymki do Hiszpanii. Odżyły wspomnienia. Zapraszam do krótkiej relacji z jednodniowej wycieczki do Zakroczymia.
Z Piotrkiem spotkaliśmy się już na Tarchominie o 7 rano. Uznaliśmy, że nie ma sensu iść przez budzące się do życia miasto. Z mojego doświadczenia wynika, że duże metropolie są bardzo źle oznaczone. A spacer wałem wiślanym o poranku, w ujemnej temperaturze, to już czysta przyjemność. Odwiedzamy jeszcze do niewielkie centrum usługowe, aby skorzystać z toalety. Ucinam sobie pogawędkę z ochroniarzem, którego zaciekawiły kijki trekingowe i nasze nietypowe hobby. Około 7:30 wchodzimy na wał wiślany i ruszamy w stronę Modlina.
Zaplanowaliśmy sobie, że postój na kawę i herbatę robimy przy pierwszej wiacie, już za Jabłonną. Co ciekawe, do tego miejsca w maju zatrzymywałem się kilka razy. Ciężki plecak, siąpiący deszcz i zrobione wcześniej 12 kilometrów po mieście dawały się we znaki. Teraz droga upływała bardzo szybko. Marsz, nawet dość żwawy, gdy ma się u boku partnera jest łatwiejszy. Wspominamy nasze podróże oraz hulanki z lat młodzieńczych. Szybko docieramy na miejsce postoju.
Po krótkim odpoczynku zmierzamy dalej. Droga prowadzi cały czas wałem, który tylko w pierwszym fragmencie pokryty jest kostką brukową. Dalej ziemia jest zmarznięta, twarda, nie ma błota. Mijamy Rezerwat Wiślany Ławice Kiełpińskie. Widzimy cztery dziki, które uciekają przed nami wzdłuż Wisły. Przy drugiej wiacie robimy tylko pamiątkowe zdjęcie. To tutaj, tuż obok pola golfowego w Rajszewie spędziłem pierwszą noc na trasie do Hiszpanii.
Droga wzdłuż wału jest dość monotonna. Wreszcie docieramy do zakrętu w prawo, aby następnie od razu skręcić w lewo. Drugi skręt nie jest oznakowany, więc trzeba uważać. Gdy szedłem tędy w maju, to na piasku narysowana była strzałka w lewo i napis „Buen Camino”. Była to miła niespodzianka od osób zajmującymi się Drogami św. Jakuba na Mazowszu. W oddali pokazują się pierwsze zabudowania. Do niech jednak jeszcze kilka kilometrów. Przecinamy niewielką wieś i znajdujemy się na wale, który oddziela Wisłę od drogi szybkiego ruchu. Mało przyjemny fragment, ale najgorsze miało nadejść.
Wchodzimy do Nowego Dworu. Przechodzimy most nad Narwią. Wiatr jest mocny, do tego mijają nas tiry. Powiem szczerze, że nieźle mnie przewiało. Na szczęście w Modlinie zaplanowaliśmy postój na obiad. Zupka chińska, gotowanie na kuchence. Zamysł był taki, aby w ten jeden dzień powspominać zeszłoroczne Camino, więc jem zupkę chińską, zagryzam suszoną kiełbasą (nie jest to ani chorizo, ani fluet, ale zawsze), mam też czekoladę i banany. Dieta, na której szedłem cztery miesiące. Jest zimno, więc nie siedzimy długo. Gdy na chwilę słońce schowało się za chmurami temperatura odczuwalna była bardzo niska. Dalej ruszam w kurtce puchowej.
W Modlinie niestety nie udaje nam się znaleźć oznaczeń szlaku. Idziemy na pamięć i posiłkujemy się GPS. Wreszcie docieramy do cmentarza wojennego i skręcamy w lewo. Wąwozem dochodzimy do Wisły. Przed nami ostatnich parę kilometrów. Jeszcze tylko najtrudniejsze podejście na tym odcinku, asfaltem z trzy minuty do Utraty i naszym oczom ukazuje się Zakroczym. Przecinamy jeszcze przysiółek Gałachy i jesteśmy na miejscu. Odwiedzamy Kapucynów z Ośrodka Apostolstwa Trzeźwości i kierujemy się na przystanek. Po ponad godzinie wysiadamy w centrum Warszawy. Bilet powrotny kosztował 10 złotych.
Każdemu, kto chciałby się przygotować do Camino w Hiszpanii polecam ten odcinek. Oznaczenia są, ale nie prowadzą jak po sznurku, więc trzeba posiłkować się przewodnikiem i mapą. Zakupy są możliwe na Tarchominie, w Modlinie oraz Zakroczymiu. Spokojnie można też zakończyć marszrutę dzienną w Twierdzy Modlin, stamtąd też regularnie jeżdżą autobusy do stolicy. Z Tarchomina do Modlina jest 28 kilometrów, do Zakroczymia 32,5. Solidny jeden dzień na Camino.
Dla mnie była to przede wszystkim podróż sentymentalna. Wróciły wspomnienia z pierwszego dnia na szlaku. Niepewność, masa emocji. Pamiętałem, gdzie, z kim, o czym rozmawiałem. Mały Gustaw w barze Jupiter, wędkarz na wale wiślanym, pijaczek w Zakroczymiu – wszystkie te postacie znów powróciły. Mam nadzieję, że w marcu uda nam się pokonać kolejny fragment trasy.