Komunikacja na Camino de Santiago, czyli efekty upadku Wieży Babel

In Camino by Oli4 Comments

„Ucz się synu języków obcych” – to zdanie jak mantrę powtarzali mi od dziecka rodzice. Bywało z tym różnie, ale angielski oraz niemiecki opanowałem na poziomie mocno zadowalającym. Plony zbierałem podczas Camino de Santiago. Przez znaczną część trasy mogłem swobodnie rozmawiać z osobami, które mnie gościły, z napotkanymi pielgrzymami, czy też miałem dostęp do niemieckojęzycznych przewodników. Zdarzały się jednak sytuacje, gdy we Francji czy Hiszpanii byłem po prostu bezradny. Jak to jest z komunikacją między pielgrzymami podczas Camino? Czy osoby obsługujące albergue znają języki obce? A może wystarczy tylko się uśmiechnąć, pokazać paszport pielgrzyma, muszlę i wszelkie bariery znikają?
Pomysł na napisanie tego tekstu przyszedł mi do głowy już parę miesięcy temu. Na jednym ze spotkań dotyczących Dróg świętego Jakuba, które odbyło się w Warszawie, głos zabrał starszy mężczyzna, który kilkukrotnie już pielgrzymował do Santiago de Compostela. Powiedział, że nie zna żadnego obcego języka, ale radzi sobie bardzo dobrze, poznał podczas swoich Camino kilka bardzo życzliwych mu osób i uważa, że z tymi językami obcymi nie jest wcale tak, że są niezbędne.
Doświadczenie z Indii
Zacząłem wspominać moje Camino, gdy szedłem przez różne kraje, przez tereny, gdzie ludzie posługują się różnymi językami oraz dialektami. Byłem w górskich wioskach, na terenach wiejskich oraz w wielkich miastach. Gdzie czułem się lepiej, bezpieczniej? Tam, gdzie mogłem swobodnie się porozumieć? Czy tam, gdzie nie udawało mi się przekazać tego, co mam na myśli? Wspominałem też pobyt w Indiach, gdzie otoczony przez przedstawicieli zupełnie odmiennej kultury byłem momentami bardzo zagubiony. Człowieka, z którym rozmawiałem parę minut w Rameśwaram. Udawał on, że mówi po angielsku i rozumie, o co mi chodzi, ale odpowiadał tylko „yes” albo „no”. Zorientowałem się dopiero po jakimś czasie. „Pogadaliśmy”, zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie, ale ciężko określić naszą rozmowę mianem owocnej. Z kolei gdzieś w Kerali zaczepił mnie starszy jegomość i zaproponował lampkę koniaku. Mówił dobrze po angielsku i po chwili zadał mi pytanie dotyczące Lecha Wałęsy. Rozmawialiśmy prawie dwie godziny o Indiach i Polsce. Dowiedziałem się sporo o kraju, po którym podróżowałem.
Moim zdaniem, im więcej znamy języków obcych tym lepiej dla nas. Pamiętam, że gdy w Soultz zostałem zaproszony przez księdza do restauracji, abym skosztował alzackiego specjału – tarte flambee (Flammkuchen), to rozmawialiśmy w trzech różnych językach. Francuz z Polakiem. Ja znałem lepiej angielski, on niemiecki. Próbowałem też uczyć się od niego podstaw francuskiego. Gdy kelner usłyszał, że przy naszym stoliku rozbrzmiewa kilka różnych języków, to spytał o przyczynę. Wyjaśniliśmy. „I bardzo dobrze. Im więcej człowiek zna języków, tym lepiej to o nim świadczy” – odparł po polsku. Byłem w szoku. Okazało się, że jego żona pochodzi z mojego kraju. Nauczył się naszego języka. Znał też (jak niemal każdy w Alzacji) niemiecki i francuski. Do tego angielski i włoski. W pełni zgadzam się z tym, co powiedział.
Ale czy da się przejść Camino z Polski do Hiszpanii, znając tylko język polski?
Odpowiedź jest prosta – oczywiście da się to zrobić. Jednak uważam, że po prostu wiele nas wtedy może ominąć. Z pewnością droga będzie też dla nas o wiele trudniejsza. Starałem się sobie przypomnieć, czy nastąpiło jakieś zdarzenie, przy którym znajomość języka mi przeszkadzała. I chyba odnajduję tylko jedną. Kilka sytuacji, gdy byłem mocno zmęczony, a osoby, które mnie gościły, bardzo chciały porozmawiać, usłyszeć o mojej drodze. Pamiętam, że w Mladej Boleslav diakon Stiepan zaprosił mnie do restauracji, abym coś zjadł i opowiedział mu o dotychczasowych przeżyciach. Ja nie miałem siły podnieść się z łóżka. We Francji, szczególnie pod koniec, gdy moja znajomość języka Griezmanna pozwalała już na podstawową komunikację, stawałem się powoli „niewolnikiem moich starań”. Rozumiałem, o co ludzie mnie pytają, potrafiłem odpowiedzieć, ale z mych ust wydobywały się jedynie proste zdania, kilka przymiotników, parę rzeczowników, niemal bez gramatyki. Do tego kilka wyuczonych zdań. A chciałem przekazać wiele więcej. Ci, którzy mnie znają wiedzą, że lubię dużo gadać, w tym wypadku czułem się nieswojo. Ale jednak budziło to sympatię Francuzów, którzy bardzo doceniają starania obcokrajowców. Parę moich zdań prawie zawsze przełamywało barierę. Mogłem poprosić o darmowy nocleg, spytać o drogę, coś opowiedzieć, pokazać na mapach moją trasę.
Niemy pielgrzym
Gdy opuściłem Alzację i utraciłem szansę na porozumiewanie się po niemiecku, to korzystałem z pomocy Office de Tourisme. W niemal każdym, nawet niewielkim miasteczku we Francji znajduje się informacja turystyczna. Prawie zawsze trafiałem tam na kogoś, kto zna angielski lub niemiecki. W Cluny zakupiłem przewodnik z adresami i telefonami osób, które nocują pielgrzymów. Dwa dni przed planowanym dotarciem do Amions poprosiłem w OdT o zatelefonowanie do kobiety, której nazwisko widniało w książeczce. Zgodziła się mnie przenocować, ale pan w Office de Tourisme zastrzegł, że moja przyszła gospodyni zna tylko francuski. Gdy dotarłem na miejsce, to spędziliśmy sporo czasu, rysując sobie różne rzeczy. Ona opowiadała mi o podróży swojego syna do Norwegii, ja pokazywałem zdjęcia z trasy. Była starszą kobietą. Byłem pod wrażeniem jej odwagi i otwartości. Nie było jednak mowy o jakiejś poważniejszej rozmowie. Trochę żałowałem, że nie umiem powiedzieć jej wszystkiego, co bym chciał. Znacznie lepiej bym się czuł, gdybym znał francuski. Uniknąłbym też kilku nieporozumień. Na jednym polu namiotowym skasowali ode mnie 12 euro za nocleg. Jak się potem okazało zapłaciłem za namiot oraz rower, których ze sobą nie miałem.
„mógł skręcić w prawo iść naprzód skręcić w lewo
zakręcić się w kółko zapiać radośnie jak kogut” 
A teraz coś, czego powiem szczerze się nie spodziewałem. Na polskich szlakach górskich nie spotykałem się z przyczepionymi do drzewa opisami trasy. W Niemczech czy we Francji takie spotykałem. Czasem nawet kilkuzdaniowe. Nie zawsze miałem ze sobą mapę. W tym wypadku nie chodzi już nawet o komunikację z drugim człowiekiem, ale o odpowiednie zrozumienie oznaczeń na szlaku. I nie mówię tutaj tylko o komunikatach „w prawo” czy „200 metrów prosto i potem w lewo”. Zresztą zobaczcie sami:
Camino oznaczenia Camino - języki obce Camino oznaczenia Camino oznaczenia Camino Francja
Francja. Drugi dzień w tym kraju. Środek pola. Jedno drzewo, jakieś wzgórze. Nikogo, aby spytać o drogę. Palące słońce oraz perspektywa pójścia w lewo nieodpowiednią ścieżką między kłosami zboża. Czyli w przypadku pomyłki zejście nawet kilka kilometrów dalej od miejsca, do którego zmierzałem. I taka informacja:

Camino Brumath

Żadnych strzałek, mapek. Tylko słowa. Patte d’oie. Przesłałem to sms-em do kilku osób. Każda odpowiedział inaczej. Dowiedziałem się, że chodzi o łapę gęsi. „Pewnie jakaś nazwa własna”. No cóż, gęsi po drodze nie widziałem. Skręcałem w lewo w każdą możliwą ścieżkę. Potem wracałem, bo nigdzie nie widziałem dalszych oznaczeń. W końcu, po paru godzinach dotarłem do Brumath asfaltem. Choć gdy potem pokazywałem to zdjęcie Francuzom, to sami byli zdziwieni „wskazówką dla pielgrzyma”. Teraz wiem, że chodziło o pewien szczególny rodzaj skrzyżowania polnych dróg.
Specyfika hiszpańskiego Camino
A jak radziłem sobie w Hiszpanii? Akurat języka Iniesty nie znam w ogóle. Ani słowa. Nauczyłem się tylko kilku podstawowych. Przez większość trasy miałem tłumacza. Włoch Benedetto potrafił po hiszpańsku załatwić wszystko. Także darmowy nocleg dla mnie w prywatnym albergue. Teraz nieco żałuję, że w Hiszpanii poczynałem sobie dzięki temu tak beztrosko. Z drugiej strony traktowałem to jako piękne wynagrodzenie trzech miesięcy, podczas których musiałem sobie ze wszystkim radzić samemu. Byłem po pięciu tygodniach we Francji, gdzie każdego dnia uczyłem się języka. Uznałem, że na Camino del Norte mogę sobie zrobić wolne. Gdy jednak na Camino Primitivo szedłem już sam, to jakoś sobie poradziłem. Parę razy pomagając sobie znajomością francuskiego. Hiszpanie, szczególnie na prowincji, nie mówią po angielsku, o niemieckim nawet nie wspominając. Podobnie jest z osobami opiekującymi się albergue. Jednak na Półwyspie Iberyjskim nawet sam układ pielgrzym-pracownik schroniska jest zupełnie inny. Bardziej przypomina znaną każdemu zależność klient-sprzedawca. Pokazujesz paszport, dajesz pieniądze i każdy wie, o co chodzi. Nie trzeba tłumaczyć, kim był święty Jakub oraz, po co przemierzamy kilkaset kilometrów. Jest po prostu łatwiej i nawet nie znając żadnego języka (choć oczywiście polecam się tych paru zwrotów nauczyć) można przejść przez Hiszpanię.
W jakim języku mówią pielgrzymi?
Bardzo wiele podczas Camino dały mi spotkania z innymi pielgrzymami. Głównie innej narodowości niż polska. Włoch, Duńczyk, Niemiec, Francuz, Niemka, dwóch jowialnych Anglików, Belgijka, której zwierzałem się ze swoich problemów, Słowaczka, z którą grałem w gry planszowe w Lugo czy też dwie Słowenki, które Saint Jean Pied de Port zaskoczyłem, zwracając się do nich w ich ojczystym języku. Na Camino spotykamy ludzi niemal wszystkich narodowości. I chociaż jestem sobie w stanie wyobrazić, że wspólnie, bez słów, można pokonać trzydzieści kilometrów, to wydaje mi się, że rozmowa i wymiana doświadczeń może wzbogacić takie spotkanie. Rzecz jasna, wiele osób podróżuje, aby w spokoju spędzić czas z Bogiem, aby odpocząć od zgiełku, pewnie też od innych ludzi. To często efekt świadomego wyboru, nie musi wynikać z nieznajomości języka. Na Camino każdy zrozumie, gdy chcemy być sami, bo również tej samotności ludzie szukają. Jeśli jednak chcemy się otworzyć na ludzi, to wtedy znajomość języka obcego jest niezbędna. Oczywiście nie nauczymy się wszystkich języków, nie z każdym będzie nam dane porozmawiać, ale moim zdaniem warto się ich uczyć oraz próbować rozmawiać.
Camino, Saint Jean Pied de Port
Śmieszna pomyłka
Również dlatego, aby oszczędzić naszym współpielgrzymującym traumatycznych przeżyć. Już na Camino Primitivo spotkałem Jose. Hiszpana, który pochodził z Madrytu. Tyle udało mi się zrozumieć. Szliśmy razem, on zawsze parę metrów za mną. I tak dwa-trzy dni. Dużo do mnie mówił, ale nic nie rozumiałem, więc mówiłem mu, że niestety, ale nie znam hiszpańskiego. Znałem tylko słowo „cerveza”, więc parę razy skończyliśmy na piwie w przydrożnym barze. Wtedy bardzo się cieszył. Uznałem, że pewnie wypić lubi, znalazł kompana, więc dawałem mu te małe radości. Po paru dniach zgubiliśmy się. W Santiago spędzałem dzień z pewnym Niemcem, który znał też hiszpański. Nagle spotkaliśmy Jose. Ten wpadł mi w ramiona, wyściskał. I powiedział po hiszpańsku do swojego kolegi (później przełożył mi to Niemiec): „On jest szybszy niż mój samochód. Prosiłem go, aby trochę zwolnił, ale odpowiadał, że nie rozumie i szedł dalej. To zapraszałem go na piwo, bo tylko to mogło go zatrzymać”.
Camino języki obce

Z Jose (po prawej) i jego kolegą. Spotkanie w Santiago. Bez pośpiechu.

Subscribe
Powiadom o
guest

4 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Zbyszek
7 lat temu

100% komunikacji z innymi pielgrzymami to angielski+hiszpański. Sam hiszpański jest dobry do komunikowania się z otoczeniam, z Hiszpanami. Wielu pielgrzymów natomiast mówi po angielsku ale nie mówi (lub mocno słabo) po hiszpańsku. Takie są przynajmniej moje doświadczenia z del Norte. Czesi, Anglicy, Azjaci np.

Zbyszek
7 lat temu

Bardzo dobry tekst i super zdjęcia 🙂

Caminodelavida
7 lat temu

Camino bez znajomości języków jest o wiele bardziej uboższe. Uniwersalny język gestów i mimiki twarzy pomaga, ale nie odda wszystkich emocji, które siedzą w pielgrzymie. Ludzie podróżują w głąb siebie na tym Camino de Santiago, ale także przez kontakt z drugim człowiekiem. Czasami zdarzają się niesamowite historie, których nigdy w życiu nie usłyszymy, gdy nie będziemy znali choćby trochę obcego języka. Znając angielski skomunikujemy się z 60% liczbą pielgrzymów na Camino w większym lub mniejszym stopniu. Znając hiszpański ogarniemy 100% 😉 W ubiegłym roku widziałem rozmowę między dwojgiem pielgrzymów za pomocą Google Translatora. Spotkałem też polskiego franciszkanina, który był opiekunem… Czytaj więcej »

Gość
Gość
5 lat temu

To nie jest takie proste. Wydaje mi się, że my Polacy mamy jakieś kompleksy językowe i dlatego powszechnie uważa się, że im więcej znasz języków tym dla ciebie lepiej. Ale weźmy przeciętnego Niemca, Francuza, Anglika. Oni wymagają, żeby osoba przyjeżdżająca do nich mówiła w ich języku. A gdy oni przyjadą do Polski? to też wymagają żebyśmy znali ich język, bo im do głowy nie wpadnie, że powinni nauczyć się naszego.